Przed Wami kolejna recenzja nadesłana na Nabór. Recenzja napisana przez koleżankę Allegrę.
Królowie. Taka myśl zaczęła formować się w mojej głowie, odkąd pierwszy raz przesłuchałam tę właśnie płytę panów „3/4 Rage Against The Machine, 1 Soundgarden” – odpowiednio w proporcji: instrumentaliści (Commerford, Morello, Wilk) – wokal (Cornell). Połączenie przez Ricka Rubina dwóch tak różnych zespołów – czyli dodanie do niesamowitej energii RATM genialny głos Chrisa Cornella z nieistniejącego już (niestety) Soundgarden – okazało się krokiem bardziej trafnym, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Ostrzegam: nie będę siliła się, aby patrzeć na tę płytę bez mojego ‘fanowstwa’, ale spróbuję, zobaczymy, jak mi to wyjdzie. 😉
Zaczyna się niespodziewanie szybko i energicznie. Tom Morello wie, co robić z gitarą. Twój czas nadszedł – „Your Time Has Come” jest pierwszym smaczkiem na płycie i idealnym jej wprowadzeniem. Rytm aż zachęca do tupania nogą (bądź też stukania palcami, jak kto woli). Mocny riff, genialna perkusja (patrz: 2:53 – przejście), no i oczywiście wokal… Nie bez powodu Chris Cornell niejednokrotnie był obecny w czołówkach rankingów na najlepsze głosy w muzyce rockowej.
W „Out of Exile” znów uświadczamy świetnej perkusji. Wilk nie oszczędza bębnów, a efekt z przestrajaniem ich (?) w ciągu dwudziestodwuminutowego „Bradowego” początku jest, trzeba przyznać, ciekawy.
Czilałcik. „Be Yourself” zaczyna się delikatnym, „piórkowanym” rozpoznawalnym wstępem. To chyba jedna z najbardziej wypromowanych piosenek Niewolników Dźwięku i trzeba zaznaczyć, że – jak to się stało z niektórymi zespołami, nie będę przytaczać nazw – single nie popchnęły ich w tę bardziej komercyjną, można by powiedzieć popową stronę muzyki, panowie są sobą, całkiem nawet zgodnie z zaśpiewczym refrenem „and to bee yourself is aall that you can dooooo…”
Zwrócę Waszą uwagę na jeszcze jeden element tejże piosenki. Po przejściu (bardzo ładnym zresztą) tak niepozornie rozpoczyna się kolejny raz refren. Jednak z uwagi na to, by słuchacze nie pomarli z nudów przy słuchaniu, pan Cornell dokonał nieznacznych modyfikacji wokalnych. A mianowicie: Uśmiech. Nie wiem, czy tylko ja to słyszę, ale w pierwszych „to be yourself is all that YOU CAN do” wyraźnie zaznaczony jest uśmiech. Zachęcam do znalezienia własnych skojarzeń, 3:42.
„Doesn’t Remind Me” to przyjemna opowieść o upodobaniach Chrisa i dlaczego akurat one. Otóż dowiadujemy się, że m.in. lubi on muzykę gospel i patrzeć na ludzkie twarze na parkingu. Takie dziwne zainteresowania, a tak ładnie śpiewa. 😉 I, tak, to była pierwsza piosenka Audioslave, w której się zakochałam. Ta perkusja, wchodząca po pierwszym refrenie… Miodzio!
W następnym kawałku intro bardzo „Rage’owskie”. Gitara + bas + perkusja. Można by nawet przez chwilę pomyśleć, że kroi nam się jakaś balladka, ale nie. Jeszcze nie teraz… Na szczęście spokój kończy się wraz ze wstępem i słuchacz zostaje porażony czysto „Audioslave’ową” energią. Tak jest do końca, z małą przerwą na element, bez którego Audioslave nie byłoby Audioslave: przejście. „Don’t let them take you down/ you’ll leave a better world that you found” brzmi wspaniale, a poprzedzone jest solówką Toma Morello, bez którego także to nie byłby ten sam zespół.
Kolejna piosenka, „Heaven’s Dead„, jest czymś, czego nie jestem w stanie określić. Dzieło samo w sobie jest ładne, ale nie jako 1/12 płyty „Out of Exile„. To „coś” niesamowicie odstaje od reszty albumu. Niby Cornell powala głosem i swoją – po ponad 20 latach śpiewania – chrypą, Morello ma „śliczną” gitarkę, perkusja jak zwykle świetna, nawet dobrze słychać bas, ale… To nie to. Jak dla mnie pomyłka. Takie „out of time”, jak nieświadomie sami się określili.
Bogu dzięki, że zaraz nadchodzi „The Worm” i panowie przestają mędzić. Kawałek jest mocny i sama nie wiem, czy bliższy dokonaniom Rage Against The Machine, czy też Soundgarden. Ważne, że połączone siły tych legend cięższej muzyki brzmią jak coś… nowego. Cenię w nich, że potrafili na swój sposób odciąć się od ciężarów tamtych formacji i zacząć pisać nowy rozdział w książce ich twórczości pt. „Audioslave”.
„You give me a heart attack/ you look like the summertime”. „Man Or Animal„, rozpoczynający się tymi słowami, doprawdy przyprawia o atak serca. Z zachwytu. Wgniatająca w krzesło/stołeczek/fotel/kanapę (niepotrzebne skreślić) perkusja, świetne gitarowe riffy i ciekawy tekst, śpiewany przez lepszego niż zwykle (Czy to możliwe? A i owszem. 😉 wokalistę to coś w stylu „out of control”, które zostaje wyśpiewane w niezwykle energiczny sposób. „Szaleństwo!”
„Yesterday to Tomorrow” jest czymś absolutnie pięknym, a refren w tym wypadku totalnie miażdży – Cornell wypruwa z siebie dosłownie flaki, by tylko brzmieć lepiej i lepiej. I trzeba mu to przyznać – ze świetnym efektem. Podniosłość kawałka rośnie wraz z czasem jego trwania. Gdzieś tak koło drugiej minuty wydaje się, że piosenka mogłaby się nie kończyć.
Kolejnego „Dmuchawca” („Dandelion„) słucha się bardzo przyjemnie. To taka muzyka końca lata: spokój, cisza, jakieś jeziorko, las i Audioslave. Ot, plan idealny, prawda? 🙂 Otóż to. Panowie nie dają się nudzić. Prosty, pogodny tekst i takiż sam nastrój zachęcają do uśmiechu i kupna płyty.
„#1 Zero” to wolny, acz bardzo wyrazisty i dosadny kawałek. Po spokojnym wersie następuje refren… I powala na kolana. Cornell śpiewa tak, jakby miał być to ostatni dzień świata, jego ostatnia piosenka. Spokój miesza się tu ze złością, podniosłość z nostalgią… I zostawia ślepym (vide refren).
„Help me I don’t know what I’m doin’…”. Tym rozpaczliwym zdaniem rozpoczyna się dwunasta, ostatnia piosenka na płycie „Out of Exile”, „The Curse„. Na pierwszy rzut… ucha mogłoby wydawać się, że będzie to ponad 5 minut nudy. Nic bardziej mylnego. Mimo tego, iż nie ma tu żadnych szaleńczo szybkich rytmów perkusyjnych, tudzież gitarowych, to kawałek niewątpliwie warty jest polecenia. Cornell – nie ukrywając, jak zwykle – jest genialny, panowie instrumentaliści z RATMu też dają z siebie wszystko. Spokojnie, to fakt, ale jednak. Mogliby powiedzieć „I will be your luck, never be your curse” – co zresztą uczynił za nich wokalista.
Po zamknięciu książeczki, dołączonej do płyty, naszym oczom ukazują się przeróżne informacje – „Lyrics by Chris Cornell”, „All songs written and arranged by Audioslave”, kto zajmował się masteringiem, produkcją („Rick Rubin and Audioslave”), mixowaniem (Brendan O’Brien, stary znajomy wszystkich członków zasilających szeregi Audioslave)… Jest też ciekawa – acz bardzo króciutka – notka: „All sounds made by Guitar, Bass, Drums and Vocals”. W erze komputerowego przetwarzania muzyki to rzeczywiście powód do dumy.
Audioslave thanks YOU.
Z uwagi na pasujące ni w kij, ni w oko „Heaven’s Dead” ocena to:
Ocena: 9/10
- „Your Time Has Come” – 4:15
- „Out Of Exile” – 4:51
- „Be Yourself” – 4:39
- „Doesn’t Remind Me”– 4:15
- „Drown Me Slowly” – 3:53
- „Heaven’s Dead” – 4:36
- „The Worm” – 3:57
- „Man or Animal” – 3:53
- „Yesterday to Tomorrow” – 4:33
- „Dandelion” – 4:38
- „#1 Zero” – 4:59
- „The Curse” – 5:09
Całość: 53:38
Data wydania: 24 maja 2005
A ja tej płyty jakoś tak za bardzo nie kocham… Jak każdej z trzech Audioslave.
Ale czasami (naprawdę rzadko, ale bywa) do niej wracam.
Be Yourself jest magiczne ^^ ale przywodzi mi na myśl klipy Coldplay
Gad, rzeczywiście, można by porównywać z Coldplay – zabawy światłem i ogólnie klimat… Ale będę obstawać – płyta jest świetna i nie sądzę, by zgapiali pomysły od Coldplayów. 😉
Audioslave jest fpytkę. Dla mnie fenomenaln jest Revelations. Podobają mi się solówki Morello, riffy ale najbardziej wokal Cornella.