Zawieszenie działalności System of a Down miało miejsce już dwa lata temu, ale dopiero teraz zaczęły ukazywać się płyty dokumentujące solowe poczynania poszczególnych członków zespołu. Po (bardzo udanej moim zdaniem) płycie Serja Tankiana przyszedł czas na Scars on Broadway, czyli projekt gitarzysty zespołu, Darona Malakiana…
Już na ostatnich płytach SOAD („Mezmerize” i „Hypnotize”) ten demoniczny kiedyś muzyk zaczął bardzo mocno angażować się w ogólne brzmienie zespołu – muzycznie, lirycznie, i co najgorsze, wokalnie. Nie ukrywam, że nie było to szczytem moich marzeń… I choć aktualnie Daron Malakian (nie wiedzieć czemu) przypomina mi z wyglądu Paula McCartneya z dawnych czasów, to debiut SoB brzmieniowo kojarzy się właśnie z tym, co można było usłyszeć w SOAD. Oczywiście porównań nie da się uniknąć, wszak Scars prócz Malakiana tworzy również John Dolmayan, perkusista System of a Down. Jednak fantastycznych linii perkusyjnych, do których ten drugi nas przyzwyczaił próżno tu szukać. Na krążku dominują w większości szybkie, krótkie (poza jednym wyjątkiem oscylują w granicach 2:00-3:56) i melodyjne piosenki. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to jest proste i radiowe granie. Każdy utwór jest podobny do poprzedniego, jakoś tak bez finezji. Po ośmiu kawałkach „łupania” przychodzi nadzieja w postaci w w miarę spokojnego „Babylon” (znowu mam skojarzenia z jakimś numerem SOAD), przyprawionego szczyptą elektroniki „Chemicals” i w większości discofunkowego „Enemy” (ach, ten bas grany w oktawach)… Ale to zdecydowanie za mało, żeby mnie przekonać.
Dochodzimy do kwestii fundamentalnej, a mianowicie wokalu… Cóż, Daron wciąż się uczy śpiewać. Zaczynając od chórków, w których brzmiał jak zarzynane prosię (patrz „Mr. Jack” na „Steal This Album”), poprzez „Lonely Day” na „Hypnotize”, aż do płyty, na której jest jedynym wokalistą. Może i patrzę na sprawę przez pryzmat wokaliz Tankiana, ale jak dla mnie – głos Malakiana jest do wymiany. W otwierającym płytę „Serious” przy pierwszym słuchaniu ciężko się połapać, co śpiewa, w „Universe” mamy z kolei pokaz zaciągania i śpiewania przez nos, ale i tak w większości piosenek wokal leci „na jedno kopyto”. Pan Malakian jest dobry na chórki, lecz co do jego predyspozycji do naczelnego śpiewu – można polemizować. A teksty? Dużo prostych (czasem nawet częstochowskich) rymów, takich jak „who hears me crying? / I’m dying” („Whoring Streets”)… Tematycznie jest jak zawsze mocno społeczne: w „Exploding/Reloading” przewija się fragment o ludobójstwie w Armenii, o którego uznanie tak walczyła macierzysta formacja Darona i Johna, o narkotykach też coś się znajdzie („Enemy”), mamy mityczny Babilon kojarzący się z tematyką muzyki reggae (lub Soulfly, jak kto woli) w „Babylon”, natomiast dla odmiany w „Cute Machines” Daron uraczył nas czterema wersami powtarzanymi w kółko (słabiutko, ale te blasty na perkusji rekompensują mi kolejne niedociągnięcie na albumie).
Pisząc te słowa (i słuchając opisywanego materiału) wciąż mam ochotę wcisnąć Alt+F4 w okienku Winampa, jednak bycie „recenzentem” to nie łaskotki, nie ma zmiłuj, nie zawsze trafiają się płyty-perełki, których słucha się z przyjemnością. Muzycy System of a Down osobno są dobrzy, ale tylko razem stanowią mieszankę wybuchową, która porywa mnie bez reszty. Całą recenzję podsumuję dwoma cytatami z ostatniego numeru na płycie, mianowicie singlowego „They Say” (ten utwór akurat bardzo mi się podoba). Pierwszy wers brzmi: „I fall in love with the old times” (czyli po mojemu “SOAD, wróć!”), natomiast drugi (który idealnie odzwierciedla uczucia po przesłuchaniu całości) to “thank god it’s all about to end”.
Ocena: 3/10
- „Serious” – 2:08
- „Funny” – 2:55
- „Exploding/Reloading” – 2:15
- „Stoner Hate” – 2:00
- „Insane” – 3:07
- „World Long Gone” – 3:16
- „Kill Each Other/Live Forever” – 3:05
- „Babylon” – 3:56
- „Chemicals” – 3:13
- „Enemy” – 3:03
- „Universe” – 4:15
- „3005″ – 2:54
- „Cute Machines” – 3:03
- „Whoring Streets” – 3:01
- „They Say” – 2:48
Całość: 44:58
Premiera: 29 lipca, 2008
Singiel taki nawet fajny, ale gdy usłyszałem resztę na YT to rzeczywiście zgadzam się z oceną,a może nawet dałbym niżej.
Chciałem sam napisać recenzję, albo chociaż „okiem” do tej recki, ale po pierwszym przesłuchaniu powiedziałem sobie że nie będę więcej tego słuchał. Chwytliwe riffy i melodie to stanowczo za mało, żeby mnie porwać. Ode mnie 2/10
No, wg mnie ocena jest troche za wysoka, tez dalbym 2.
Nigdy nie potrafiłem ścierpieć głosu tego faceta. Jego wypchanie się na chama w każdą wolną przestrzeń na ostatnich albumach SOAD niesamowicie mnie irytowało. Dlatego zwyczajnie boję się zbliżyć do tego albumu. Chyba będę udawał, że go nie ma i zwyczajnie puszczę sobie debiut SOAD, albo „Toxicity”.
Ja dla odmiany jestem zadowolony z tej płyty. Poprostu przypadła mi do gustu, a o gustach ponoć się nie dyskutuje;) Pozdrawiam
A od czego są fora muzyczne? Jak i ten blog? ; )