Arjen Anthony Lucassen zwykł zapraszać do siebie różnych, osławionych muzyków do swoich wydawnictw. Na 01011001 (tytuł zamieniony na system binarny oznacza 89, co w ASCII oznacza Y – jest to nazwa planety o której opowiada płyta) jest 17 wokalistów. W tym m.in. Hansi Kürsch (Blind Guardian), Daniel Gildenlöw (Pain of Salvation), Jonas Renkse (Katatonia) czy Tom S. Englund (Evergrey). Są też instrumentaliści z innych, sławnych grup muzycznych. Trzeba przyznać, że skład robi wrażenie.
Ogólnie nie siedzę raczej w typowo symfonicznych klimatach, dlatego Ayreon był lekkim wyzwaniem dla mnie. Spodziewałem się długaśnego, „plastikowego” albumu. Tymczasem mamy całkiem różnorodny, dynamiczny krążek.
Największe wrażenie robią chyba wokale. Już w pierwszym utworze (chyba najlepszym na płycie) „Age of Shadows„, słyszymy ze 3-4 głosy. „Comatose” ma świetny duet damsko-męski. Możemy usłyszeć czasem nawet partie growlowane, jednak te pojawiają się bardzo rzadko. Dominują tutaj raczej ot, takie sobie wesołe śpiewanie oraz operowe głosy i chórki.
Z tej strony album pokazuje się z najlepszej strony, nie ma chyba innego muzyka który by zebrał ze sobą tyle sław w studiu.
Gitarzyści również pokazują swoje umiejętności w różnorodny sposób. Możemy usłyszeć ciężkie i powolne partie („The Earth Extinction„), lekkie „muskanie” („Connect The Dots„) czy po prostu gitarę klasyczną np. w „River of Time„.
Ciekawie prezentują się solówki, na uwagę zasługuje przede wszystkim dzieło Michael Romeo w utworze „E=MC²” oraz Lori Linstrutha na „Newborn Race„.
Perkusja, za którą odpowiedzialny jest Ed Warby, sprawdza się po prostu dobrze. Nie wyróżnia się zbytnio, nie wadzi – jest tak jak powinno być. Bardzo podobają mi się natomiast partie w „Ride The Comet„, w tym utworze perkusja jest trochę bardziej wyszczególniona. Niestety, czasem w ogóle nie słychać bębniarza np. w „Web of Lies„. Często występuje też lekko przygłuszony dźwięk gry Eda, co daje bardziej „przestrzenny” efekt.
Bardzo ważną rolę w Ayreonie odgrywa elektronika. Album zaczyna się wręcz industrialnymi dźwiękami, często pojawiają się syntezator o charakterystycznym „kosmicznym” brzmieniu, niektórych może to razić. Choć, z drugiej strony, dzięki takiej zagrywce czujemy się jakbyśmy byli na tytułowej planecie Y.
Liczne klawisze, skrzypce oraz wiolonczele nadają 01011001 głębi i o wiele ciekawszego brzmienia. Najbardziej instrumenty smyczkowe udzielają się w „E=MC²” i „Web of Lies„. W „Liquid Eternity” możemy nawet usłyszeć, swego rodzaju solówkę. Co do klawiszowców, naprawdę zręcznie pokazują swoje umiejętności na prawie każdej pozycji na płycie. W ostatnim utworze „The Sixth Extinction„, występują aż dwa solowe popisy muzyków!
Flet także nie jest obcy, umila nam czas przez cały utwór „The Truth Is Here„.
Podsumowując, kolejny album Arjena stoi na swoim wysokim poziomie, może nie pobił „The Human Equation„, jednak mimo to słucha się go bardzo przyjemnie. Liczne melodie, wiele wokali i świetna praca skrzypiec, klawiszy oraz wiolonczel dobrze spełniają swoją rolę, przenosząc nas gdzieś indziej. Te dwupłytowe wydawnictwo jest świetnie skomponowane i pomyślane, czasami można tylko usłyszeć pewną sztuczność, oraz to że kiedyś, gdzieś już to słyszeliśmy. Każdy fan symfonicznego metalu czy innych rockowo-operowych brzmień, powinien jednak usłyszeć 01011001.
- „Age of Shadows” − 10:47
- „Comatose” − 4:26
- „Liquid Eternity” − 8:10
- „Connect the Dots” − 4:13
- „Beneath the Waves” − 8:26
- „Newborn Race” − 7:49
- „Ride the Comet” − 3:29
- „Web of Lies” − 2:50
Dysk drugi:
- „The Fifth Extinction” − 10:29
- „Waking Dreams” − 6:31
- „The Truth Is In Here” − 5:12
- „Unnatural Selection” − 7:15
- „River of Time” − 4:24
- „E=MC²” − 5:50
- „The Sixth Extinction” − 12:18
Całość: 1:42:16
Data wydania: 23 styczeń, 2008
01011001 nie jest tak dobry jak THE. W ogóle średnio mi się podoba ten album. Żaden moment poza River of Time nie zachwycił mnie.
przepraszam, ale nie mogę pozbyć sie wrażenia, że to metalowy Piotr Rubik.
nie słuchałem tej płyty, słyszałem tylko THE, ale coś mi tu nie pasuje tag power metal 😉
„przepraszam, ale nie mogę pozbyć sie wrażenia, że to metalowy Piotr Rubik.”
o to to.
Słuchałem dwie poprzednie płyty i momentami mnie skręcało od wszędobylskiej słodyczy oraz plastikowej, bez gustu elektroniki. W zasadzie Ayreon prezentuje wszystko czego w progresji nie trawie, nawet znani wokaliści w zasadzie nie ratują sprawy ( jak np na poprzednim krązku Åkerfeldt uwielbiam jego głos ale niestety nawet kawałki z jego udziałem były słabe)
Świetna recenzja!
A co do płyty to mi się podoba. Świetny dobór wokali. Jest w tym troszkę symfonii, a to bardzo lubię.
Moja ocena to 8-/10
Co do power metalu, rzeczywiście nie bardzo pasuje, ale mimo wszystko jest chyba najbliżej „symphonic” którego tworzyć mi się nie chcę ; )
chyba nie jest ^^
Zaniedbałam Winyl 😉
01011001 jest dobra i nie chrzańcie nic o jakimś Rubiku ;]
Ja uwielbiam takie połączenia, ciężkie brzmienie z jakąś instrumentalną bombą. Wtedy ta muzyka wydaje mi się jeszcze bardziej ambitna i wyszukana niż zwykle.
Ayreon znów mnie pozytywnie zaskoczył i za to wielki plus.
„przepraszam, ale nie mogę pozbyć sie wrażenia, że to metalowy Piotr Rubik.” – Pomijając wywiad Marka Prindle’a z Guy’em Picciotto, to zdanie to najrozsądniejsza rzecz, jaką od rana przeczytałem. Straszna kapa z tego Ayreona, i patetyczna i sztuczna na dokładkę.
Nie przesadzajmy w drugą stronę. Nie jest to znowu jakiś tandetny album.
hey gork masz ten wywiad gdzieś po polsku?
Nie mam. I niestety pewnie nie ma nigdzie. Jest za to po angielsku na stronie Marka Prindle’a. Języki obce raczej kiepsko mi idą, ale jest napisane w taki sposób, że można bez problemu zrozumieć. 🙂
no to ja się wyłamię. dałbym temu albumowi 10/10. z zastrzeżeniem, że THE dostałoby 11/10 albo 10+. 😉