Wyobraźcie sobie zespół który posiada wszystko, piękne melodie, niesamowite solówki, klimat, nieprzeciętny wokal, i do tego nie ma dźwięków które mogą się wydać słuchaczowi zupełnie niepotrzebne.
Być może część z was doświadczy tego wszystkiego na Argus, album ten to w zasadzie dopracowane w każdym calu – arcydzieło, lecz to tylko moje własne skromne zdanie, nie każdy lubi klasykę.
Zespół ten nie był zbyt popularny, ale wprowadził do muzyki rockowej jeden ważny czynnik, mianowicie brzmienie oparte na dwóch gitarach prowadzących.
Album rozpoczyna „Time Was„, z początku brzmi jak typowa ballada, czyli spokojny rytm, akustyczna gitara i wielogłos złożony ze śpiewu 3 muzyków, wszystko cacy do momentu wejścia perkusji i gitar elektrycznych. Tu zaczyna dziać się coraz więcej, wokal przyśpiesza razem z rytmem wystukiwanym przez perkusistę, żeby nagle zwolnić i co?… do akcji wkraczają 2 gitary, przy czym nie ma podziału, jedna musi grać solo, a druga riff, obie gitary naprzemiennie wymieniają się funkcjami. A więc mamy piękny pasaż grany przez jednego gitarzystę gdy w tym czasie drugi gra solo, czego chcieć więcej, wszystko to na najwyższym poziomie. Po chwili znowu piękny śpiew i ostrzejsza gra obu gitar, riffy są mocniejsze, i znowu atak kolejną solówką.
W tym miejscu po pierwszym kawałku kłaniam się panom do stóp za to co zrobili, album został nagrany w 1972 roku w momencie w którym inżynieria muzyczna nie była tak rozwinięta jak dziś. Brawo panowie!
Następny utwór „Sometime World tak jak Time Was” zaczyna się spokojnie, tylko, że tu mamy kolaboracje gitary akustycznej z „elektrykiem”, ponownie spokojny śpiew, lekki rytm, ale to wszystko do momentu kiedy jakby z pogłosu, echa, wyłaniają się gitary i kolejny wielogłos śpiewający najzwyklejsze w świecie „tara ram tara ra”, i po raz kolejny duet gitar. Tutaj gitarzyści przechodzą samych siebie, jedna gitara solo a druga riff który nadaje piosence efekt galopady.
Dalej trafiamy na „Blowin’ Free„, bluesowa gitara na wstępie z świetną partią basu która z perkusją tworzy bardzo fajny niosący rytm. Co zadziwia to idealne zgranie wokalistów, tak wiem to przecież muzyka ze studia, ale ciekawych odsyłam na youtube, spójrzcie jak śpiewali na żywo, klękajcie narody. W „Blowin’ Free” gra gitarzystów jest bardziej bluesowa spokojniejsza coś jak Page w „Since I’ve Been Loving You„.
Kolejny w zestawieniu „The King Will Come” to chyba mój ulubiony utwór z tej płyty, wstęp po prostu niesamowity, rozkręcająca się gitarka i marszowy rytm perkusji który nagle gaśnie aby uwidocznić partię gitary z bardzo charakterystycznym riffem, który towarzyszy nam przez cały kawałek. Na albumie w większej części towarzyszy nam wielogłos, tak samo jest tutaj, no i te solówki, praktycznie każdy kawałek zaskakuje wysmakowaną zagrywką gitary bądź skomplikowaną solową partią.
Z kolei ballada „Leaf And Stream” to kawałek z pięknym śpiewem, rytm bardzo spokojny, to chyba najsmutniejszy numer na płycie. Solówka to lekkie uderzenia w struny, dźwięk jakby rozchodzący się po ścianach, bardzo ciekawy efekt przestrzenny.
„Warrior” to prawdziwy hard rockowy wojownik, od początku pierwsza gitara raczy nas solówką, a druga gra partie coś jakby z „Ramble On„, Zeppelinów, przyznam bardzo fajny efekt.
Później kawałek zwalnia, ale nie na długo bo ponownie się rozkręca za co odpowiedzialne są w dużej mierze partie gitary, perkusja w tym utworze jest jakby w tle trochę zagłuszana przez wyczyny gitarzystów i bardzo charakterystyczną, jakby krzyczaną partię tekstu „I’d have to be a warrior”.
Ostatni studyjny kawałek na tym albumie to „Throw Down The Sword„, brzmi jak kontynuacja „wojownika” lecz jest to kawałek spokojniejszy z bardzo podniosłym śpiewem, pod koniec solówka jedna z najlepszych na albumie bo grana w duecie, obaj gitarzyści grają skomplikowane partie, które świetnie się harmonizują, naprawdę coś wspaniałego.
Ostatnie 3 utwory to kawałki nagrane na koncercie, nie są to utwory z Argus, ale w pełni ukazują one klasę zespołu. Album polecam każdemu słuchaczowi muzyki rockowej, no bo szkoda ominąć takie partie gitar, czy formę śpiewu która w dzisiejszych czasach raczej nie ma racji bytu.
Argus to dla mnie pierwsza 5 albumów jeśli chodzi o muzykę rockową, album co by nie powiedzieć zaskakujący. Polecam wszystkim wydanie zremasterowane bo jeśli chodzi o dźwięk to jest czysty bez szumów czy innych zbędnych elementów.
Ocena: 10/10
- „Time Was” – 9:42
- „Sometime World” – 6:55
- „Blowin’ Free” – 5:18
- „The King Will Come” – 7:06
- „Leaf and Stream” – 3:55
- „Warrior” – 5:53
- „Throw Down the Sword” – 5:11
- „Jail Bait” – 4:57
- „The Pilgrim” – 10:10
- „Phoenix” – 17:05
Całość: 82:20
Data wydania: 1972
Bardzo lubię Wishbone Ash(genialne rozwiązania i solówki – yummy), ale nie pasują mi niektóre harmonie wokalne. Ja bym dychy nie dał, chociaż to oczywiście kwestia własnej oceny i wyczucia(hmm…. co ja gadam, 9 za Jelonka to gruba przesada, a nie kwestia czegoś tam).
To ty słyszałeś Argus?!
uchot to jest kwestia czegoś tam, co jest zwane gustem 😉
Mam takie the best of Wishbone Ash i jest na tym m.in Blowin Free. Jest kwestia gustu, ale są również płyty lepsze i gorsze(chociaż trzeba zaznaczyć, że tu ważny jest punkt widzenia, mam na myśli, że można porównać albumy pod względem warsztatu, oryginalności). To tak jak porównywałbyś techno do Meshuggah jeśli chodzi o złożoność rytmiczną.
nie rozumiem teraz o co Ci chodzi…
Wiesz ja Uchot kieruje się ocenianiem klasyka do klasyki , alternative do alternative itd, Ashów oceniłem porównawczo do gatunku jaki prezentowali.
Widzę, że pogubiliśmy się wszyscy. Nawiązałem tylko do wypowiedzi Niszczuka(komentarz nr3). Chodziło mi o to, że kwestią gustu jest czy wolisz jazz czy techno, natomiast nie zależnie co wolisz nie możesz zaprzeczyć, że jazz ma większą muzyczną wartość niż techno(taki przykład tylko).
na jakiej podstawie tak twierdzisz? :>
Własnie. Za wypisywanie takich herezji, Uchot, powinieneś być zesłany na księżyc 😉 Bo co to znaczy „większa muzyczna wartość”? Jak znajdziesz kogoś potrafi obiektywnie zmierzyć coś takiego, masz pepsi (boś niepełnoletni).
Bo ja zaprzeczę że jazz > techno. I co?
Nie wiedziałem jak to dobrze ująć. Chodziło mi o czysto techniczne spojrzenie na muzykę – porównanie typu: w techno jest tylko 4/4, jazz jest rozbudowany rytmicznie(często niesymetryczne formy), techno oparte jest tylko i wyłącznie na gamie durowej, a w jazzie często gra się skale, które zawierają dźwięki poza tonacjami, w techno powtarza się często jeden motyw, w jazzie często znajdziemy totalne zmiany(od zmiany metrum po zmiany tonacji w trakcie utworu), w techno używa się tylko trójdźwięków(akordów durowych i molowych), a w jazzie oprócz nich używa się akordów zawieszonych(sus2 i sus4), zmniejszonych(dim), septymowych i sekstowych(6 i 7) oraz tych z dodaną noną w majorze(add9) i paru innych, których tu nie umieszczam. O to chodziło mi w słowach: „większa muzyczna wartość”. I od razu zaznaczam, że nigdzie nie napisałem, że taki sposób patrzenia na muzykę jest lepszy, bo nie jest.
to teraz nas zabiłeś ^___^
ale przyszpącił wiedzą 😉
Uchot:
Bo nie jest. A przynajmniej dla mnie. Bo muzyki lubię słuchać, a nie myśleć nad nią (wyłączając przypadki gdy istnieje jakiś przekaz). I póki nie jest ona jakimś chaotycznym popisem umiejętności jest dla mnie słuchalna.
Aaa to dlatego mój gust wywołuje u ciebie mdłości 😉
„Ashów oceniłem porównawczo do gatunku jaki prezentowali.”
Nie, nie, nie. Just no.
Metoda porównawcza się sprawdza wtedy, gdy mamy reprezentatywną bazę, z którą przedmiot recenzji możemy porównać.
„Argus” jest jedną z tysięcy (sic!) płyt, które powstały w tym okresie i reprezentują takie brzmienie. Sugerujesz, że znasz aż tak dużą ich część? Bo ja zbieram je od 3 lat i wciąż odnajduję nowe perełki.
A 10/10 to ocena tylko dla perełek.
Ja porównuję do tej klasyki którą zdążyłem poznać, a poza tym walory estetyczne też się liczą, pomysłowość muzyków itp
No cóż dla mnie to perełka i zapewne jeszcze nie jedną odnajdę w twórczości lat 60 i 70, bo ciągle szukam 🙂
Porównywanie do tych, których zdążyłeś poznać nie jest miarodajne.
No ale tak wysokie oceny zostaną zweryfikowane po przesłuchaniu odpowiedniej ilości płyt.
Co ty gadasz, może i nie odsłuchałem tak dużej ilości prog rockowych zespołów tak jak ty, ale na tle tych które odsłuchałem (nawet dzieł Crimsonów czy innych albumów Ashów), to Argus jak najbardziej nadaje się na taką ocenę.
A poza tym tu nie tylko „porównywanie do czegoś” ma znaczenie, zresztą zrecenzowałem w miarę dokładnie ten album żeby jako tak przedstawić potencjalnym czytelnikom co na nim jest, mógłbym napisać ogólnikowo i dać dychę z d…y ale tak nie zrobiłem, więc nie wiem o co wąty. I jeszcze jedno posłużę się obroną a la KOstek, skąd ty możesz wiedzieć ile ja słyszałem 😉 no to hop mr. Alkor
Czep się płota, nie mnie ;d
Ojj tam od razu czep, nie czepiam się tylko wykorzystuje twoje sposoby, nie bulwersuj się 🙂
Skąd mogę wiedzieć? A komu będziesz próbował wmawiać ile przesłuchałeś?
Już wyżej się przyznałeś, że niewiele, więc ta „obrona a’la Kostek” jest niestety za późno. No to hop.
Przesłuchasz więcej, zmienisz zdanie. Takież to proste.
Nikomu nie będę próbował wmawiać 0_o , a czy ja nawet starałem się próbować ?!
Żeby ocenić jaki jest album nie muszę znać aż tylu zespołów co ty, wystarczy że znam z 1/3 tego co masz w tagach „progressive” na lastfm i to mi wystarczy.
Ruszyłem nawet scenę Canterbury która podobno była najbardziej inspiracyjna dla późniejszych zespołów progowych i taki Argus przynajmniej przy Camelu, Caravanie czy Soft Machine wypada naprawdę świetnie, oczywiście nie mówię, że wspomniane zespoły są słabe bo tak nie jest.
Kto wie może kiedyś zmienię zdanie, ale na dzień dzisiejszy dla takiego słuchacza jak ja, taki Argus to bóstwo.